Krajobraz wymiotującego tłumu - Federico García Lorca
(Zmierzch na Coney Island)
Gruba kobieta szła przed siebie
wyrywając korzenie i zwilżając pergaminy bębnów
gruba kobieta,
która wywraca umierające ośmiornice na lewą stronę.
Gruba kobieta, wróg księżyca,
biegała po ulicach i niezamieszkanych domostwach
i zostawiała na rogach małe czaszki gołębi
i budziła wściekłość bankietów ostatnich stuleci
i przywoływała demona chleba przez wzgórza zamiecionego nieba
i filtrowała żądzę światła w podziemnej cyrkulacji.
To cmentarze, wiem, że to cmentarze
i ból kuchni pogrzebanych pod piaskiem,
To są martwi, bażanty i jabłka następnej godziny,
wpychający nas do gardła.
Pogłoski nadeszły z dżungli wymiocin
z pustymi kobietami, z dziećmi z gorącego wosku,
ze sfermentowanymi drzewami i niestrudzonymi kelnerami,
którzy podają potrawy solne pod harfami śliny.
Bez lekarstwa, mój synu, wymiotuj! Nie ma lekarstwa.
To nie wymiociny husarii na piersiach prostytutki,
ani wymiociny kota, który przypadkowo połknął żabę.
To martwi, którzy drapią ziemistymi rękami
krzemienne drzwi, gdzie gniją chmury i słodkości.
Gruba kobieta szła przed siebie
z ludźmi ze statków, z tawernami i z ogrodami.
Wymiociny delikatnie wstrząsały swe bębny
wśród paru krwawych dziewcząt,
które prosiły księżyc o ochronę.
Biada mi! Biada mi! Biada mi!
To moje spojrzenie było moje, ale już moje nie jest,
to spojrzenie, które nago drży od alkoholu
i żegna się z niesamowitymi statkami
przy ukwiałach w dokach.
Bronię się tym spojrzeniem
co wypływa z fal, gdzie świt nie ma odwagi,
Ja, poeta bez rąk, zagubiony
wśród wymiotującego tłumu,
bez wylewnego konia do zcięcia
gęstego mchu z moich skroni.
Ale gruba kobieta podążała dalej
i ludzie szukali aptek
gdzie występują gorzkie tropiki.
Dopiero gdy podnieśli flagę i przybyły pierwsze psy
całe miasto zbiegło się przy balustradach przystani.